Festiwal przez jednych
znienawidzony, innym zamieszał w głowie i "natrętnie" powraca w
rozmowach przynosząc wspomnienia, zazwyczaj te przyjemne. Każdy kto był
przynajmniej raz na Woodstocku odczuwa tą niecierpliwą potrzebę pojawiającą się
z początkiem sierpnia. Ręce same, bezwarunkowo łapią za plecak, pakują
wszystkie niezbędne przedmioty, a nóżki już tuptają w rytmy te mniej lub
bardziej znane. I choć często zmęczeni rutyną, trudem codzienności marzymy o
wakacjach pod palmami ze słońcem słodko szczypiącym w policzki, brakuje nam
tego cudownego zgiełku, hałasu, bałaganu oraz ludzi nawołujących Andrzeja.
Tak też było z nami. W tym roku
zawitaliśmy w Kostrzynie nad Odrą zresztą niepierwszy raz. Początkowo
planowaliśmy dostać się na miejsce naszym Skodillaciem, niestety z powodów
technicznych musieliśmy podjąć inne kroki. I tak oto obecność na kolejnym
Przystanku Woodstock zapewnił nam niezawodny Renault Kangoo. Po 3 godzinnej
podróży (bo całe szczęście za daleko nie mamy) udało nam się rozbić obozowisko
i rozpocząć błogi odpoczynek. Znów mogliśmy przejść się tym zatłoczonym
deptakiem i napajać się niepowtarzalną atmosferą.
W czwartek obowiązkowo udaliśmy
się pod Dużą Scenę, żeby razem z całą ekipą organizacyjną, pokojowym patrolem,
służbami porządkowymi, na czele z Jurkiem Owsiakiem rozpocząć Najpiękniejszy
Festiwal na świecie. Po kilku ciepłych zdaniach powitania oddaliśmy się czarowi
muzyki oraz otaczającej nas atmosfery. I znów mogliśmy delektować się tą
wspaniałą różnorodnością, odmiennością oraz niespodziankami, które są
nieodłącznym elementem tego wydarzenia. Udało nam się pójść na kilka koncertów,
m.in. Oddział Zamknięty, Hey, Romantycy Lekkich Obyczajów, aż po wyczekiwanego
przez każdego z nas Nocnego Kochanka. Koncerty były absolutnie niesamowite i całkowicie
spełniły nasze skromne oczekiwania.
W tym "dzikim" tłumie
udało nam się spotkać z wieloma znajomymi, a niektórych nie widzieliśmy od
roku. Szczególnie jedno spotkanie zapadło mi w pamięć. To była sobota, po
odczekaniu 30 min w przeogromnej kolejce, aby w końcu móc skonsumować
hamburgera, udało nam się znaleźć miejsce żeby w spokoju usiąść i oddać się
błogiej przyjemności pałaszowania. I wtedy właśnie nie wiadomo skąd naszym
oczom ukazał się poczciwy mężczyzna w wieku mniej więcej 70 lat, z gazetą i
dwoma krzesełkami wędkarskimi pod pachą. Spytał czy może się przysiąść i po
chwili zmagań z krzesełkami zajął miejsce obok nas przyjaźnie zagadując. Już od
23 lat przyjeżdża tu z żoną na Przystanek Jezus. Codziennie rano wsiadają w
autobus i z uśmiechem na twarzy stwierdza, że przyjemnie jest tu znów spotkać
te znajome "mordy". Co prawda na koncerty jako takie nie chadza, piwa
nie pije, ale bardzo lubi tą atmosferę. Na pytanie co sądzi o Woodstocku
odpowiedział : "Ja nie wiem jak to Jurek robi, bo to jest jego zasługa.
Chociażby na skrzyżowaniu samochodowym na co dzień, zaraz się denerwują,
krzyczą, trąbią, wyzywają się. A jak jest Woodstock to każdy miły dla każdego,
przepuszczają się, w końcu jak ludzie się zachowują".
I za to właśnie uwielbiam
Woodstock. Bo mimo, że mamy odmienne zdanie, że w wielu kwestiach na co dzień
się nie zgadzamy, możemy w zgodzie przybić piątkę, przytulić się, czy po prostu
wymienić uśmiechami. Przystanek Woodstock to miejsce, w którym odmienny znaczy
taki sam jak ja. I trzymajmy się tej dobroci, bo ona wraca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz